Strona główna » Żydowscy łebacy – bezimienni ludzie nafty w Borysławiu

Żydowscy łebacy – bezimienni ludzie nafty w Borysławiu

przez DignityNews.eu

Józef Rogosz (1844-1894) – dziś już zapomniany galicyjski pisarz i wydawca, obserwując rozwój Borysławia (obecnie Ukraina) w drugiej połowie XIX wieku, porównał go do „chwastu i okropnego wrzodu na zalanych ropą spalonych łąkach”. Surowa ocena miasta wynikała z obserwacji dynamicznie, ale bez żadnej kontroli rozwijającego się ośrodka, który stał się pod koniec XIX stulecia centrum Borysławsko-Drohobyckiego Zagłębia Naftowego. Zewsząd przybywali do niego żądni zarobku ludzie, którzy liczyli, że „czarne złoto” czy czarna krew, jak nazywano naftę, uczyni ich bogaczami. I rzeczywiście w Borysławiu i jego okolicach zamieszkiwał niejeden „król” nafty.

Miasto było najeżone setkami wież wiertniczych, otoczone labiryntem różnego rodzaju zbiorników oplecione siecią rurociągów. Panował w nim duży smród. Nikt nie ograniczał wolności wiercenia w ziemi i budowania szybów naftowych, dlatego borysławska ziemia była podziurawiona jak sito. Co rusz zdarzały się eksplozje, pożary i różnego rodzaju wypadki. Nikt nie dbał o bezpieczeństwo pracy, a ludzie ginęli nader często. W listopadzie 1905 r. spaliło się aż 20 szybów, w ogniu stanęła nawet przepływająca przez miasto rzeka Tyśmienica, a łuna pożaru widoczna była także w odległym Samborze. Odwiedzający Borysław wybitny polski poeta Leopold Staff (1878-1957), napisał wówczas w jednym z listów, że był w „przedsionku dantejskiego piekła”.

Jeden z największych pożarów, wywołany przez uderzenie pioruna wybuchł w 1908 r. Akcja jego gaszenia trwała aż cztery miesiące, ponieważ stan ówczesnej techniki nie pozwalał na jego szybkie stłumienie. Do pracy zaangażowano wówczas setki robotników, którzy za pomocą łopat zasypywali płonące czeluści zwałami ziemi. Specyfikę tej pracy opisał w swoim reportażu polski międzywojenny dziennikarz Melchior Wańkowicz (1892-1974). Dostrzegł, że od lat wykonywali ją przede wszystkim borysławscy łebacy, głównie Żydzi.

Profesja łebaka sięga czasów średniowiecza. Trudno dziś precyzyjnie wyjaśnić, skąd nazwa tego zawodu się wzięła. Pochodzi ona prawdopodobnie z języka ukraińskiego od słowa „łebać”, czyli zbierać. Łebacy bowiem zbierali ropne kożuchy w „łapaczkach”, czyli kopanych ziemnych dołach, w których gromadziła się ropa. Często nazywano ich także ropiarzami, maziarzami, kamfiniarzami i nafciarzami.

Z czasem zawodem tym zaczęła w Borysławiu parać się tylko biedota żydowska. Uwagę bacznych obserwatorów przykuwał zwłaszcza prymitywny i czasochłonny sposób pozyskiwania surowca – służył do tego chwost z włosów końskiego ogona, do którego przyklejała się ropa. Po zanurzeniu w jakimś prowizorycznym zbiorniku należało ów chwost następnie wycisnąć do wiadra przymocowanego do nosideł. Praca ta była bardzo ciężka, niekiedy ropę pozyskiwano wręcz z różnego rodzaju kałuż. Łebacy byli zawsze brudni i umorusani od tłustej mazi, czym zwracali na siebie uwagę. Na zdjęciach uwiecznił ich znany borysławsko-drohobycki fotograf Wilhelm Russ (1873-1934).

Znamienne, że choć żydowscy łebacy byli biedakami, mieszkańcy Borysławia ich szanowali, a nawet lubili, dostrzegając ich trudną pracę. Szczególną zaś estymą zaczęli cieszyć się, gdy postanowili gremialnie włączać się do akcji gaśniczych.

 

Może cię rówież zaintersować