Wśród ofiar nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu znalazły się, obok, polskich kobiet i starców, także niemowlęta i dzieci. Z relacji, wspomnień i z dokumentacji wynika, że w obliczu masowych mordów, wiele dzieci wykazało się bohaterstwem i przytomnością umysłu, ratując nie tylko swoje życie, lecz także rodzeństwa i postronnych rannych w masakrach.
Fizyczna, masowa likwidacja Polaków przez nacjonalistów ukraińskich odbywała się na podstawie tajnej dyrektywy wydanej w czerwcu 1943 r. przez szefa sztabu UPA płk. Dmytra Klaczkiwskiego. Czytamy w niej: „Powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. Przy odejściu wojsk niemieckich należy wykorzystać ten dogodny moment dla zlikwidowania całej ludności męskiej w wieku od 16 do 60 lat. Tej walki nie możemy przegrać i za każdą cenę trzeba osłabić polskie siły”. W praktyce te i inne rozkazy, które nawoływały do tego typu mordów, doprowadziły w 1943 i 1944 r. do okrutnych masakr także na dzieciach i kobietach. Szacuje się, że z rąk ukraińskich zginęło ok. 130 tys. osób, w tym ok. 60 tys. na Wołyniu. Udokumentowano aż 135 sposobów, w jaki zginęły ofiary. Śmierć od kuli była najłagodniejszą z nich.
W obliczu wielkich tragedii całych wiosek zamieszkanych przez Polaków, dzieci polskie, którym częściej niż dorosłym udawało się wymknąć z rąk morderców, odegrały niemałą rolę w ratowaniu swojego młodszego rodzeństwa i udzielaniu pomocy rannym. Choć przeżyły wstrząsające sceny, mimo to niektóre z nich zachowały przytomność umysłu.
Gdy w maju 1943 r. we wsi Huszczyn (pow. Kowel) [obecnie Ukraina] zostało zamordowane małżeństwo nauczycieli ich troje dzieci przetrwało mord. Najstarszy 7-letni syn Zbigniew, jego 3-letni brat Andrzej ruszyli po ratunek do Kowla, idąc 11 km wzdłuż trasy kolejowej prowadzącej do tej miejscowości. Przez cały czas długiej i męczącej wędrówki Zbigniew niósł swego najmłodszego brata, który wówczas był niemowlęciem. Z kolei w Małych Siedliszczach (pow. Kostopol) córki Szczurowskich po odejściu morderców wyprowadziły ranną matkę z płonącego domu w zboże, by tam się ukryła i opatrzyła rany. Takich sytuacji były dziesiątki. Jak wynika z innych relacji, dzieci alarmowały także jednostki policyjne złożone z Polaków o dokonywanych mordach, ratując w ten sposób okoliczne wsie, które otrzymywały ochronę. Inne, bardzo odważne, wracały z ukrycia do swoich wsi po mordzie i starały się oddać szacunek zwłokom najbliższych.
Masowe dziecięce ucieczki przez nacjonalistami ukraińskimi na zachód zwróciły uwagę Rady Głównej Opiekuńczej. Dzięki niej, a szczególnie etnograf Jadwidze Klimaszewskiej, żołnierzowi Armii Krajowej udało się zorganizować dla nich sierociniec w Pieskowej Skale (okolice Krakowa) w Generalnym Gubernatorstwie.